Wszystko wróciło do normy. No może poza tym, że od
teraz ćwiczyłam na W-F, z czego niewyobrażalnie się cieszyłam. Okazało się, że
jestem najszybsza z całej klasy (zaraz po Subaru) i bardzo rzadko się męczę.
-He? Mecz?- Siedziałyśmy na dachu, by mieć trochę
więcej prywatności.
-Tak. Koszykówki. I Subaru będzie grał.- Yuko
uśmiechnęła się pod nosem.- Idziesz? Prawdopodobnie będziesz jedną z
„dopingowców”. Jak my.
-Nigdy nie byłam na żadnym meczu. Ani nie oglądałam
w telewizji.- Ugryzłam kanapkę.
-To trzeba to nadrobić!- Fumi wstała.
Moje przyjaciółki już się przyzwyczaiły, że wielu
rzeczy nie wiem i nie rozumiem tego całego „slangu” młodzieżowego. Czy jak to
się tam nazywa.
-Fumi!!!- Kapitan drużyny wrzasnął mi tuż nad
uchem.- Co ty do diabła robisz?! Kij połknęłaś, czy co?! Schyl się bardziej!!!
Podłoga cię nie połknie!!!
Miałam nieco mieszane uczucia, co to tego występu.
Może dla tego, że każdy był ode mnie wyższy, przez co stałam się dla reszty drużyny
pupilkiem w stylu słodkiej, małej wiewióreczki. I co gorsza zaczęły mnie też
dokarmiać.
-Ach, Akuś! Nie przemęczaj się. Może pójdziesz na
górę, co? O właśnie tak. Może zwiąż włosy.- Pierwszy raz w życiu miałam całe
spięto włosy.- Uroczo wyglądasz w koczku!
Nagle mnóstwo dziewczyn zaczęło się dookoła mnie
gromadzić i podziwiać mnie w nowej fryzurze.
-Cześć, dziewczyny!- Jakiś chłopak z drużyny
koszykarskiej przywitał się z naszą grupą, ale dziewczyny nadal się dookoła
mnie tłoczyły. I tradycyjnie on też dołączył do grupy.
-Fumi! Yuko! Ratujcie!- Obydwie złapały mnie za ręce
i wyciągnęły z tłumu i zwiałyśmy do szatni.
-Na następny raz, przypomnij mi, żebym nigdy w życiu
cię na coś takiego nie brała.- Fumi odetchnęła.- Robisz za duży harmider.
-Har-co?
-Bałagan.- Podpowiedziała Yuko.- Ale w koku
rzeczywiście ci ładnie.
Nadszedł w końcu ten dzień. Tak, dobrze myślicie.
Nadszedł mecz. Dziewczyny już od początku, jeszcze nawet przed występem śmiały
się na całego, oczywiście ze mnie.
-Masz minę jakbyś połknęła cytrynę!- Fumi musiała,
aż się położyć na ławce. Była cała czerwona i trzymała się za brzuch.
-Yuko, nie chichraj się tak! To jest ważne
wydarzenie!
-Kobieto, przesadzasz! Wiem, że po raz pierwszy
będziesz widziała prawdziwy mecz, ale…- nie dokończyła zalana kolejną falą
śmiechu.
-Dobra, nasza kolej! Wchodzimy dziewczyny!-
Weszłyśmy na salę i zatańczyłyśmy do naszego utworu.
„A
niby czym ty jesteś, by prawić mi morały?”
Z trybunów było słychać doping naszej drużyny.
Bardzo często padało moje imię. To było nudne. Ale trzeba przyznać, że byłem
zaskoczony, że Akane tu jest.
I do tego ma taką głupiutką minę. Jak zafascynowany
kotek. I jeszcze tak uroczo układa usta… Tylko położyć się i śmiać.
-SU-BA-RU!!! SU-BA-RU!!!- Wreszcie piłka dostała się
w moje ręce. I została mi odebrana.
Ale jak? Nikt nigdy nie odebrał mi piłki. A tej
gościu… Niby za nim pobiegłem, ale ciągle go obserwowałem. Kozłuje koślawo i
ciągle się chwieje.
To znaczy, że kontroluje go wampir.
Szybko rozejrzałem się po trybunach. Siedział na
oknie, niemal niewidoczny. I od razu go poznałem.
Udało nam się wygrać 6:4. Po meczu od razu poszedłem
do kościoła. I nie po to by się pomodlić.
-Nadal masz zamiar utrudniać mi życie?- Warknąłem
już od progu. Pojawił się znikąd, ale wśród wampirów nie było to zaskoczeniem.
Stał na odległość ok. dwóch, trzech metrów.
-Raczej „nieżycie”. Ale tak. I bardzo podoba mi się jej
zapach…- Warknąłem. Żeby go…!
-Ona należy do mnie. A jak tylko spróbujesz się do
niej zbliżyć…
-A uwierz, że spróbuję. I ona będzie moja, ponieważ
wiem coś, czego ty nie wiesz, o niej.- Dobra, zaciekawiłem się.
-Czyli niby co?- Uśmiechnął się tajemniczo.
-Gwen! Spadamy!- Piękna wampirzyca zgrabnym ruchem
zeskoczyła z wielkiej figury jednego ze świętych i podeszła znużona do brata.
-Nie rozkazuj mi, małolato.
-Droga Gwen, czy byłabyś łaskawa ruszyć swoją dupę,
byśmy mogli już sobie pójść?- Poprawił się, co wywołało u Gwen ciche
warknięcie.
-Bądź pewny, że będziemy ją obserwować.
-Wypchaj się.- Odpyskowałem jej i odwróciłem się,
powoli odchodząc.
-Twój ojciec znowu łamie prawo. Takie małe
upomnienie.
-Nie ma kto go ukarać. Żadne z was nie ma zamiaru
nawet spojrzeć na tron.
-Ponieważ ktoś inny na nim usiądzie. Z naszej
rodziny.
Odwróciłem się zaskoczony, ale już ich nie było.