czwartek, 25 sierpnia 2016

One Shot: Forever Love

A oto obiecywany One Shot! W życiu nie czułam się tak dumna! Tym bardziej, że nie potrafię pisać One Shotów. Zawsze musi być dalsza historia. Tak wiec, życzę miłego czytania, baya!





-C-co? Za mąż?- Wiedziałam. Widziałam, że kiedyś to musi się stać. Ale dlaczego tak szybko? Nie chcę!
-Musisz Emilio. Musisz.- Powiedział ojciec.
-Mogę chociaż wiedzieć kto to, ojcze?
Ojciec uśmiechnął się szeroko.
-Twoja uroda przynosi nam same plusy. To Lord Richard Van Ivana.
Myślałam, że się zakrztuszę rozcieńczonym winem. CO?! Wszyscy, wszyscy tylko nie on!
Zawsze słyszano i niektóre kobiety zaświadczały, że lubuje się w odbieraniu dziewictwa, by potem odprawić kobietę na drugi koniec świta. Kiedy jego poprzednia żona zaszła z nim w ciążę, zaświadczył, iż nie jest to jego dziecko i kobieta została powieszona jako nierządnica. Nikt nie mógł mu się sprzeciwić, ponieważ był w połowie czystej krwi królewskiej.
-N-nie mogę wyjść za mąż, za kogoś kogo będę kochać?- To było skomplikowane. Tym bardziej, że ani razu się nie zakochałam. I nie potrafiłam.
Nie wiedziałam, co to miłość. Nie rozumiałam tego uczucia. Ale jednocześnie, chciałam je poczuć.
-Córko, jesteś w odpowiednim wieku do zamążpójścia. A Lord Richard to najlepszy wybór z możliwych. W końcu staniemy… staniesz się kimś ważnym w społeczeństwie.
-Tylko, że ja nie chcę! Ojcze, matko! Błagam was!
-Błagania na nic się zdadzą.- Powiedziała moja matka, jak zwykle wyprostowana do granic możliwości, ledwo oddychająca z powodu mocno zaciśniętego gorsetu.
-Dlaczego mi to robicie?
Nie odpowiedzieli.
-Spotkasz swojego narzeczonego, pewnie gdzieś za trzy tygodnie. Jest teraz na innym kontynencie, wyruszył właśnie z powrotem do domu. Oby wrócił z Bogiem.
I zostałam sama. Nawet matka… Dlaczego?! Boże, dlaczego do tego dopuściłeś?! Pozwalasz by do twojego domu wchodziła ledwo kobieta, która nie kocha swojego przyszłego męża i się nim brzydzi?! Co z ciebie za Bóg, który na takie coś pozwala?!

Minęło już cztery dni. Moje przygotowanie już się zaczęły, ogłoszona moje zaręczyny z Lordem Richardem. Stałam się obiektem współczuć i śmiechów, jak również żartów przy piwie na biedniejszych dzielnicach.
Bardzo rzadko mogłam wychodzić z naszej twierdzy, a to była taka noc, kiedy musiałam pobyć w samotności, na mieście nie zamknięta we własnej komnacie, jak jakaś księżniczka.
Nałożyłam jakąś najskromniejszą suknie, jaką miałam, i wzięłam jakąś (jak to ujmowała moja matka) „szmatę dla biednych psów”, którą nałożyłam na głowę i ramiona.
Wykradłam się z zamku i ruszyłam w stronę biedniejszej dzielnicy, do maleńkiego kościoła, który był także nazywany plamą na szacie samego Boga. A ten malutki kościółek był w środku piękny, ozdobiony różnymi malowidłami, nawet takimi które tworzyły dzieci. Dzieci z marzeniami.
Nawet raz przyniosłam im całe dwa wiadra farby, nadwyrężając trochę swoje ramiona. Ale byłam szczęśliwa z tego powodu. Drobne otarcia, nic dla mnie nie znaczyły. Kiedyś marzyłam, aby wziąć tu ślub z kimś, kogo będę darzyć prawdziwym uczuciem. A on mnie.
Ale Lord Richard nie pozwoli mi wziąć z nim tutaj ślubu. A nawet jeżeli by się zgodził, to złamałoby mi tylko serce, że wychodzę za kogoś tak obrzydliwego w tym pięknym kościele, gdzie miałam takie wspaniałe pragnienia.
A to wszystko przez moją urodę. Baz skazy. Delikatna skóra, niczym płatek róży. Spojrzenie zielonych oczu, niczym świeża trawa na wiosnę. Włosy koloru obfitych zbiorów pszenicy, niczym roztańczone słońce.
Tak mnie opisywano.
Uklękłam na kolana schowana w cieniu ław.
-Boże, dlaczego pozwalasz by twoje dziecię, tak cierpiało? Jeżeli kochasz swoje dzieci, i nie odpędzałeś się od nich, dlaczego mnie odrzucasz? Pozwalasz bym cierpiała, nie kochana i za niedługo również zgwałcona i wysłana na stryczek jako nierządnica?
Nagle usłyszałam jakieś rozmowy. To był kapłan z jakimiś ludźmi.
-Znowu okradłeś jakiegoś bogacza, Robinie?
-Nie lubię słowa „okradłem”. Zabrałem to co on sobie wziął z domu dziecka. To były pieniądze na naprawę przeciekającego dachu, a on uznał, że jemu przydadzą się bardziej.
Kapłan westchnął, a ja schowałam się w cieniu, prosząc Boga o wybaczenie mi tego uczynku.
-Robinie, wiesz co cię czeka, kiedy cię złapią?
-Jasne, że wiem. Stryczek.- Mężczyzna o jasnych brązowych włosach i niebieskich oczach, uśmiechnął się szeroko.- Ale przynajmniej zawisnę z czystym sumieniem. Niech oni mają na dłoniach krew człowieka, który nigdy nic nie brał dla siebie.
-Jak zwykle, nie masz za grosz skromności. Oby Bóg miał cię w swojej opiece.
-Ino ma! I jestem mu wdzięczny, że takiego Robinsona trzyma uparcie przy życiu!
-I po co ja się starałem ci wpoić te zasady katechizmu? Zwracasz się do Boga, jak do starego przyjaciela.
-A Jezus Pan? Jakoś nie odganiał tych dzieci które dookoła niego biegały. A wręcz je zachęcił, aby przy nim siadły. Ja jestem tym dzieckiem, a Jezus Pan – Jezusem Panem. Zachęca mnie do dalszego życia.
-Ty i te twoje filozoficzne myśli.- Kapłan znowu westchnął.
Też miałam ochotę westchnąć. Ma wspaniałe myśli i domysły. Ma też odwagę, beztroskę i poczucie humoru. Czyli wszystko czego ja nie mam.
-Jakie tam filozoficzne! Myśli zwykłego kieszonkowca, jak mnie kiedyś nazwałeś.
-Tak. Ale teraz wiem, że powinienem cię nazwać złodziejaszkiem.- Kapłan pokręcił głową.- Słyszałeś najnowsze wieści?
-He? Jakie?
-Emilia Battenberg wychodzi za mąż za Lorda Richarda Van Ivana.
Mówią o mnie? Nawet tutaj już o mnie wiedzą?
-A. Ino gdzieś słyszałem. Sukinkot z tego Richarda.
-Robin!
-No co? Mówię jak jest.- Westchnął.- Biedna dziewczyna. A jej rodzice to skończeni kretyni. Nawet moi rodzice by mnie nie wydali komuś z tej rodziny.
-Robin! Boże, mniej go w opiece i wybacz mu wszystkie grzechy!- Kapłan przeżegnał się.
-Oj, nie przesadzaj. A co na to księżyc? Miał coś do dodania?
-Nie. Mówi, że to nie jego sprawa. Nawet książę nie udziela żadnych informacji, poza tym, że rodzice tej białogłowej powinni się wycofać. Król ma jednak ważniejsze sprawy niż jakiś pół krwi i jego kolejna żona.
-Czyli jak zwykle, chowają się za statusem. Naprawdę nic się nie da zrobić dla tej dziewczyny?
On… przejmuje się mną? Moją sytuacją?
-Robinie, ty jej nawet nie znasz. Widziałeś ją chociaż?
-Nie. Właściwie, to pierwsze o niej słyszę.
-Jak zwykle, nie przywiązujesz najmniejszej uwagi do takich rzeczy. Czasami tutaj przychodzi. Jest wyjątkowa szlachcianką.
-Przychodzi tutaj? Szlachcic? Do kościoła? Naszego?
-Tak, aż ciężko uwierzyć. A trzeba przyznać, że jest piękna. Przynajmniej wiemy czemu przykuła uwagę Lorda Richarda.
-Jest aż tak piękna?
Kapłan wyrecytował dobrze znaną mi formułkę, a ja skupiłam się na… Robinie? Chyba tak. Na Robinie.
-Nieźle, ma swój wiersz.
-To nie jest wiersz, Robinie.
-Oj, tam!
I uśmiechnął się szeroko. Po cichu, trzymając się ściany, opuściłam kościół.
Nie mogę nikomu tego opowiedzieć. Właściwie, to słyszałam coś o nie jakim Robinie, złodzieju który ma czelność nazywać siebie obrońcą słabych i okrada najbogatszych szlachciców. Raz okradł mojego ojca, ale nie mieliśmy w naszej letniej rezydencji zbyt cennych rzeczy. Potem dowiedziałam się, że te rzeczy poszły dla sierot, więc następnym razem, po cichu, wyniosłam parę moich kosztowności z domu i umieściłam w rezydencji, celowo zostawiając otwarte okno na półpiętrze. Następnego dnia niczego tam nie było.
Nigdy jeszcze nie chodziłam tak rozpromieniona.
-A panienka, co tak chodzi samotnie?- W moja stronę zmierzało dwóch lekko podpitych mężczyzn.
-Niech panienka pójdzie z nami, albo jeszcze lepiej, gdzieś na jakiś zaułek…
Oni… oni… oni chcą mnie zgwałcić?
-Niestety muszę podziękować za panów propozycję, ale śpieszy mi się…
-Oj, załatwimy szybko sprawę.- Próbowałam się cofnąć, ale jeden już mnie trzymał, a drugi obmacywał.
Zaczęłam krzyczeć, ale jeden zatkał mi usta. Z moich oczu popłynęły łzy.
-Nie krzycz tak, pobudzisz wszystkich.- Zarechotał, a ja poczułam zapach obrzydliwego piwa.
Pierwszy natomiast obmacywał mnie po udach, powoli zmierzając do mojego dziewictwa.
Usiłowałam krzyknąć, kiedy włożył swoje łapska, pod moja suknię, ale moje krzyki stłumiła dłoń.
-Masz strasznie gładką skórę, panienko.- Rozchylił moje nogi i już miał pozbawić mnie tego dziewiczego piętna, kiedy ktoś go uderzył mocno z pięści w twarz.
Ja nie wytrzymałam dłużej.
Zemdlałam.

Obudziłam się jakiś czas później. Leżałam na stogu siana w jakiejś szopie, nad barem, co stwierdziłam po śmiechach i wesołych piosenkach.
Na wspomnienie tego, co przeżyłam zadrżałam i objęłam swoje nogi, chowając swoją twarz i zaczęłam płakać.

To był takie okropne. Ich dłonie wędrujące po moim ciele… Ich oddech i głos… Znowu zadrżałam.
-Panienko? Obudziłaś się?- Przez klapę wszedł jakiś mężczyzna. Odruchowo się cofnęłam.- Nie bój się mnie. Jestem Robin. Twój bohater.
Zaśmiał się i podał mi coś. Jakiś kufel.
-Podejrzewałem, że nie chcesz pić tych pomyj, co te pijaki na dole, więc przyniosłem ci wodę ze studni. Pasuje?
-T-tak. Dziękuję. Za wodę i za ratunek.- Przyjęłam od niego kufel i zaczęłam pić małymi łyczkami wodę, gdy Robin usiadł na jakimś stogu.
-Nie dziękuj. Robię to, co uważam za właściwe.
-Mimo wszystko, jestem wdzięczna.
On tylko uśmiechnął się w ciemności. Drobne światło wpuszczały tylko dziury pomiędzy deskami, które i tak przeważnie były zakryte sianem.
-Mogę poznać twoje imię, panienko?
-T-tak, oczywiście! Jestem E… Elizabeth.- Nie chciałam podawać swojego prawdziwego imienia.
-Brzmi trochę jak imię wysoko urodzonego. Ale co ja się znam. Jestem tylko drobnym kmieciem. Nie jestem nawet mieszczaninem.
-Nigdy nie rozumiałam tego statusu społecznego. To kto kim się urodził, nie decyduje o jego charakterze i harcie ducha, prawda?
Przez chwilę zapadła cisza, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy powiedziałam coś głupiego.
-Niesamowite.
-Eh?
-Pierwszy raz słyszę, by ktoś tak mówił. I to jest wspaniałe.
Moje policzki pokryły się czerwonymi plamami. W duszy podziękowałam Bogu za tą otaczającą nas ciemność.
-D-dziękuję!
-I znowu dziękujesz i przepraszasz. Nie bądź taka spięta, Elizabeth.
-Dobrze, Robinie?
-A! Jasne, że Robinie! Zdradzę ci sekret. Naprawdę mam na imię Thomas, ale to imię wydało mi się tak nie ciekawe, jak ci osobnicy pijący te, pomyje które zwą piwem. Ble.
-A ty nie pijesz?
-Czasami człowiek musi się napić. Ale przeważnie nie piję.
Dlaczego czuję się taka szczęśliwa, kiedy z nim rozmawiam? Dlaczego czuję się zestresowana każdym swoim słowem? Dlaczego boję się jego reakcji na moje słowa?
-Robin!- Klapa otworzyła się i do połowy weszła jakaś kobieta.- Już pobawiłeś się w bohatera i gawędziarza?
-Vera, ranią mnie twoje słowa.- Kobieta zaśmiała się.
Czemu czuję wściekłość?
-Mam nadzieję, że cię nie zagadał na śmierć o swoim bohaterstwie i poglądach. Robin, Will cię woła. Masz porobić za kelnera.
Robin tyko westchnął i pomógł wejść Veronice na piętro, a sam zszedł po drabinie.
-Jeszcze sobie porozmawiamy, dobrze Elizabeth?
-T-tak!
I to było na tyle. Zapanowała cisza, przerywana tylko głośnymi rozmowami z dołu.
-A więc jesteś Elizabeth?
-A ty Veronica?
-Tak. Miło poznać. Mogę się dopytać gdzie jesteś?
Eh? Nie widzi mnie?
-Tutaj, przy sianie.- Veronica ostrożnie przeszła kawałek, a ja złapałam ją za rękę. Usiadła powoli.
-Przepraszam, za problem, ale ja…
-Nie widzisz?- Kiwnęła głową.
-Straciłam wzrok, jak byłam mała. Przez to rodzice wyrzucili mnie z domu.
-Jak to? Nie… nie chcieli cię?- Zapytałam ostrożnie. Nie chciałam, aby zabrzmiało to niemile.
-Nie. Nie potrzebowali córki, która nie widzi. Tym bardziej, że byli szlachcicami. Ale nie szkoda mi ich. Po krótkim czasie, upadli i stali się ledwo wiążącymi koniec z końcem rzemieślnikami. A mnie znalazł Robin. I dał mi wszystko. Dom. Rodzinę. Druga szansę.
-Robin jest bardzo miły.- Odwróciłam głowę w drugą stronę.
-Czasami, aż za bardzo. Ale taki już jest. Chyba mu się spodobałaś.
Pokryłam się rumieńcami.
-W-wydaje ci się. Po prostu rozmawialiśmy i tyle. No i uratował mnie.
-Wiem o tym. Ale Robin nie odstępował cię na krok, nawet Will nie mógł go od ciebie odciągnąć.
Zapadła chwilowa cisza, a ja westchnęłam.
-To pewnie przez moją urodę. Nienawidzę jej.
-Tak naprawdę nie nazywasz się Elizabeth, prawda?- Jest bardzo mądra.
-Nie. Mam na imię Emilia. Emilia Battenberg.
Veronic złapała mnie za rękę.
-Słyszałam o tobie.
-Teraz nie ma osoby, która by o mnie nie słyszała.- Z oczu poleciały mi łzy, prosto na rękę, Veronicy.- Nie chcę tego. Zawsze chciałam zakochać się tak naprawdę. Wziąć prawdziwy ślub. Mieć dzieci zrodzone z miłości. A tam, czeka mnie tylko odebranie dziewictwa i śmierć, albo odesłanie. Nie chcę tego.
Veronica przytuliła mnie do siebie, a ja płakałam wtulona w nią.
Po raz pierwszy płakałam w czyiś objęciach. Zawsze płakałam w samotności, a jak nie, to dostawałam za to lanie.
„Damie nie przystoi tak płakać”
„Zachowujesz się jak jakiś bachor z ulicy”
To są najłagodniejsze zdania, jakie usłyszałam. A tutaj, mogłam płakać bez obaw.

Robin pozwolił mi u nich zamieszkać. Nadal używałam imienia Elizabeth, a w pogoni za Emilią Battenberg wysłano ogłoszenia, rozsławiając informację o jej zaginięciu.
Oczywiście dobarwili trochę historię. A to zniknęło trochę moje biżuterii, w moim pokoju znaleziono krew, albo opitego nietoperza, który właśnie uciekał z mojej komnaty.
Pewnie się zastanawiacie, co z moim wyglądem? To dosyć proste. Zawsze podają mój charakter jako księżniczkę, wygląd iście królewski, zawsze staranie uczesana, ubrana, umalowana.
A tutaj chodziłam w zwykłym koku, albo kucyku, rzadziej w rozpuszczonych. Ubrana w zwykłą suknię, bez najmniejszego śladu jakiegokolwiek podkreślania oczu, czy ust.
Pracowałam jak chłopka, wiecznie uśmiechnięta, a nie poważna. Nie rozkazywałam nikomu, a zwracałam się do nich, jakby byli o wiele rang ode mnie wyżej.
Na dodatek trudziłam się wydatkami i dzieleniem łupu zdobytego przez Robina na poszczególne domy sierot, albo uboższe rodziny.
Na dodatek schudłam. Nie jadłam takich wykwintnych dań, jak w rezydencji. Chleb i kiełbasa. Do piwa nie mogłam się jakoś przemóc. Rzeczywiście smakowało jak pomyje.
Dzisiaj świętowaliśmy, ponieważ łup był wyjątkowy. Dodatkowo, znałam się na wartościach takich rzeczy, ustaliłam kwotę niemal o połowę wyższą, niż Robin na początku liczył.
Z tego powodu Will i Robin się upili niemal do nieprzytomności. Chociaż… Will spał na stole, a Robin ledwo stał na nogach i śpiewał jakieś piosenki, fałszując niemiłosiernie. Łączył litanię z piosenką wojskową i morską, jak i z hymnem kraju.
-Mniej go Boże w opiece.- Vera przeżegnała się, a ja powtórzyłam jej gest.- Dobrze, że go nie widzę, słuchanie go już mi wystarcza.
-Ciesz się. Uwierz mi, jest z czego się cieszyć. Dobra, ale trzeba ich już stąd zabrać. Niedługo wojsko robi obchód. Nie wyobrażam sobie, co by zrobili jak nas spotkali.
-Spróbuję obudzić Willa, a ty zajmij się Robinem, dobrze?
-Jasne.- Zaprowadziłam ją do stolika, a ona zaczęła szturchać mruczącego coś pod nosem Willa, a ja usiłowałam zaprowadzić czkającego Robina do łóżka.
-Oj, El! Napij się… Zrelaksuj…- Ledwo go zrozumiałam, tym bardziej, że na koniec czknął głośno i niemal się przewrócił o swoje nogi. Złapałam go w ostatniej chwili i przewiesiłam mu ramię, przez moje plecy.
-Chodź pijaczku, pośpiewałeś sobie, a teraz idziemy.
Udało mi się go dosyć karnie przeprowadzić z baru, do stodoły.
-Ale duże.
-Co duże?- Zdziwiłam się. Co jest dla niego duże?
-Twoje piersi.- Wtulił się do jednej.- Jakie miękkie…
-ZBOCZENIEC!- Puściłam go, a on zwalił się prosto na twarz. Wstał chwiejąc się.
-Stwierdzam fakty!- Zatoczył się w prawą stronę.- Masz duże piersi! I miękkie!
-Stul pysk!- Matko, ciesz się, że tego nie widzisz, ani nie słyszysz. Zeszłabyś tutaj na zawał. Najpierw z zachowania i słów Robina, a potem drugi przez moje słownictwo.
-Oj, El! Po za tym, czemu mnie kłamałaś? Jesteś Emilia, nie?
S-skąd… Przecież jest pijany, może wygadywać głupoty.
-Jestem Elizabeth, pijaczku.
-Nie jestem pijaczkiem! I jesteś Emilia, aż tak ślepy nie jestem! Po za tym…- Poleciał do przodu, a ja złapałam go w ostatniej chwili.
-Same z tobą problemy.
-Mówiłem, że są mięciutkie!
Przez chwilę, chciałam go walnąć, ale potem po prostu westchnęłam i zaprowadziłam tulącego się do moich piersi Robina, do stodoły i jak najszybciej położyłam go na słomie.
Will szedł razem z Veronicą, co wyglądało zabawnie. Ona nie wiedziała czy iść do przodu, a on się chwiał i wskazywał jej ścianę.
Po tym, jak chwilę się pośmiałam, poszłam i pomogłam Veronice, zaprowadzić Willa.
-El! Daj jeszcze się poprzytulać do cycuszków!
-Wypchaj się cymbale!- Warknęłam, a Vera zaśmiała się cicho.
-Czyżby miał szczęście i mógł przez chwilę znieść twój wieczny celibat?
-Żaden celibat.- Mruknęłam zaczerwieniona.- Po prostu zaczął się przytulać i rzucać takie durne uwagi.
Vera uśmiechnęła się, gdy ja ją prowadziłam za rękę, do jej sypialni. Następnie zaczęłam sprzątać naszą knajpę. Byłam bardzo zmęczona.
Zakasłałam delikatnie. Trochę tu zimno.
Bolała mnie głowa i świat się kręcił, gdy ostatnimi siłami w końcu, nad ranem zamknęłam knajpę i straciłam przytomność.

Obudziłem się gdzieś koło południa. W głowie miałem jeden wielki bajzel, rypało mi jakby ktoś walił mnie młotem.
-E, Will. Wstawaj, już południe.- Nogą zepchnąłem Willa z siana, kiedy upadł na ziemię.
-C-co? A, moja głowa…
-Nieźle się spiliśmy. Dziewczyny musiały już otworzyć knajpę.
-Will?! Robin?!
To była Vera, szła ostrożnie machając delikatnie rękami w powietrzu.
-Stój, zaraz do ciebie podejdę!- Podbiegłem do niej, ignorując rypanie w mojej czaszce. Złapałem ją za rękę.- Tutaj jestem.
-Boję się o Elizabeth. Pukałam do jej pokoju, ale nie odpowiadała, ani nie otworzyła knajpki. Na dole było pusto.
Naszły mnie najgorsze obawy. Czy coś mogło się jej stać?
To wydało mi się od razu dziwne. W czasie naszej znajomości, upiłem się z Willem jeszcze jeden raz i wtedy może i Elizabeth nas ganiła, ale dała nam mleko na kaca.
-Chodź, na Willa nie ma co liczyć.- Pociągnąłem ją do domu. Weszliśmy przez tylne drzwi do knajpy.
Elizabeth leżała na podłodze.
-Jest tutaj. El, obudź się!- Podniosłem ją delikatnie. Była rozpalona!- Ma gorączkę. Vera, możesz przynieść wodę i jakąś czystą szmatę?
Kiwnęła głową i szybko poszła po zmoczoną szmatę, a ja położyłem ją na czoło Elizabeth.
-Dasz radę otworzyć knajpę? Zabiorę ją do pokoju.
-Dam radę.
Z łatwością podniosłem Elizabeth. Czyżby jeszcze schudła?
Zaniosłem ją na górę, i położyłem w łóżku dla bogatszych.

Obudziła się gdzieś półgodziny później.
-Leż. Boże, jeszcze nigdy się tak nie zmartwiłem, jak Vera zaczęła opowiadać, że cię nie ma.
-P-przepraszam was. M-mogę pracować.- Usiłowała wstać, ale z łatwością złapałem ją za szczupłe ramiona i siłą położyłem.
-W takim stanie? Po moim trupie, nie wstaniesz.
-A ty przypadkiem nie masz kaca?- Pokryłem się rumieńcem.- Po za tym teraz wiem, jakie masz kosmate myśli o mnie.
-Eh? Kosmate?- Uśmiechnęła się delikatnie.
-Jak prowadziłam cię do stodoły, Zacząłeś mówić jakie mam duże i miękkie piersi, oraz się do nich przytulać.
Odkręciłem się szybko w druga stronę, cały czerwony.
Złapałem się za kark.

-Przepraszam, naprawdę nieźle się schlałem.
-Owszem, bardzo się schlałeś.- Zamknęła na chwilę oczy, ja przewróciłem okład na druga stronę.
-Wygląda na to, że gorączka ci trochę spadła. Chwała Bogu.
-Nie wzywaj imienia Pana Boga swego, na daremno.
-Żadne daremno. W końcu tu chodzi o ciebie, nie?
Zarumieniła się lekko. Albo to po prostu przez gorączkę.
Zapadła cisza a ja usiłowałem się przełamać, by ja w końcu o to zapytać.
-Elizabeth. Czy ty…
-Czy jestem Emilią Battenberg?- Spojrzałem na nią zaskoczony. Skąd wiedziała?- Mówiłeś mi o tym, jak byłeś pijany. O tym, że się domyśliłeś.
Spojrzałem na swoje czubki butów.
-Masz rację. Podejrzewałem.
-I dobrze podejrzewałeś. Jestem Emilią Battenberg.- Usiadła nadal przytrzymując okład.- Przepraszam.
Spojrzałem na nią zaskoczony. Pochyliła nisko głowę.
-Wiesz, ktoś kiedyś powiedział mi, że status społeczny nie świadczy o charakterze i harcie ducha.- Uśmiechnąłem się do niej. Nie odwzajemniła uśmiechu.
-Dlaczego?
-Eh?
-Dlaczego jesteś dla mnie taki miły, kiedy mówiłeś, że nienawidzisz szlachciców. I w kościele się o mnie martwiłeś.- Wiedziała o tamtej rozmowie?- I potem mnie uratowałeś i przyjąłeś pomimo, że nic o mnie nie wiedziałeś? Dlaczego nawet teraz…
Pociekły jej łzy.

-Emilia…
-To wszystko przez to małżeństwo. Nigdy go nie chciałam. Chciałam żyć, wiecznie uśmiechnięta. Więc dlaczego… Dlaczego…
Dopiero dostrzegłem prawdziwą urodę Elizabeth… Nie, Emilii. Jej włosy naprawdę były koloru złota, mieniły się kolorami. Oczy naprawdę miały kolor świeżej trawy.
Delikatnie dotknąłem jej twarzy dłonią. Miała delikatną skórę.
Pochyliłem się, nie zastanawiając się co ja robię.

Otworzyłam szerzej oczy, kiedy usta Robina złączyły się z moimi. Serce waliło mi jak młotem. Co mam zrobić?

Odwzajemniłam pocałunek. Zrozumiałam, że nie chcę się przed tym bronić. Chcę tylko, by mnie całował. Nic więcej, nic mniej.
Zamknęłam oczy, skupiając się na moim szalejącym sercu i ustach Robina.
Po jakimś czasie Robin odsunął się ode mnie, by za chwilę odskoczyć jak oparzony.
-P-przepraszam Eliza… Emilio. M-musiałaś się czuć przytłoczona.
Spuściłam cała czerwona wzrok na swoje mocno zaciśnięte dłonie.
-T-to nic.- Ostatnie słowo rozerwało mi serce. Nic. To tylko nic. Tego nie było.
-D-dobrze. Jeszcze raz przepraszam. To ja… może powiem Veronice, że się obudziłaś.
-T-tak, to dobry pomysł.
Robin wyszedł, a z oczu poleciały mi łzy.

Oparłem się o drzwi. Boże, co ja wyprawiam. Emilia jest szlachcianką, ma narzeczonego, a ja ją całuję. I chyba to… nie był pusty pocałunek.
-I co?- Niemal podskoczyłem na dźwięk głosu Willa.
-W-Will! O-obudziła się już, właśnie szedłem po Veronicę…
-Nie mówię o tym. Myślałeś, że nie zauważę?
-C-czego nie zauważysz?
-Że wyglądasz jakbyś sam miał gorączkę, a  twoje serducho słychać aż tutaj.
-W-wydaje ci się. To wiatr.
-Robin.- Spojrzałem na niego.- Czy zakochałeś się w Elizabeth?
Zapadła cisza. Nie zwróciłem nawet uwagi na niewiedzę Willa.
-Ja… nie wiem. Naprawdę nie wiem.
Zakryłem twarz dłonią.

-Jeżeli ją kochasz, po prostu jej to powiedz.
-A słyszałeś co powiedziała jak ją pocałowałem? „To nic”. Nic.
-A co miała innego powiedzieć? Zdradzę ci tajemnicę. Wtedy nie byłem tak pijany. Właściwie to nie mam nawet kaca. Wszystko uknuliśmy z Veronicą. Tylko kiedy się dobrze upijesz, to pokazujesz swoje przywiązanie do drugiej osoby. Tutaj przywiązanie było wielkie. I to nie dlatego, że usiłowałeś ją macać po piersiach…
-Byłem pijany, nie wiedziałem co robię…
-Ale chodziło o jej zaufanie do ciebie. Mówiłeś, że próbowali ją zgwałcić. A ona pozwalała ci na wymienianie uwag i przytulanie do piersi. Bo ci ufała. Widziała, że nic jej nie zrobisz. Specjalnie także z Verą podrzuciliśmy jej do napoju, coś przez co będzie miała lekką gorączkę.
-Że co?! Coście tam…
-Spokojnie, to nie był mocny wywar. Tak naprawdę daliśmy jej tylko parę kropli do wody. Może tego nie wiesz, ale to wszystko jest przez to, że oddawała swoje zarobione pieniądze i jedzenie jakiś dzieciom z ulicy.
-Co?
-Tak naprawdę, to tylko dla nich pracowała tak ciężko.
-To prawda Robin.- To Vera, weszła po skrzypiących schodach, ignorując brzdąkanie jakiś talerzy.- Pierwszy raz jak z nią rozmawiałam, wyjawiła mi swoje marzenia i niechcący temat schodził niemal zawsze na ciebie. Robiła to nieumyślnie.
-Co chcecie przez to powiedzieć?
-Żebyś jej powiedział, że ją kochasz, durniu.
-Jestem złodziejem, a ona…
Veronica zakasłała głośno, „niechcący” mocno depcząc mi stopę.
-No i? Co z tego? Zaraz tam wracasz, choćbym miała cię wołami zaciągnąć.
Veronica mocno złapała mnie za ramię i zaciągnęła z powrotem do pokoju. Vera! Ty diablico!

-Elizabeth! Ale się o ciebie martwiłam! Musiałaś się chyba przepracować.- Szybko wytarłam ukradkiem oczy.
Robin wszedł tu razem z Verą?!
Will także wszedł, zasłaniając sobą drzwi.
-T-to nic. Naprawdę, tylko zemdlałam!- Ile jeszcze razy powiem dzisiaj „nic”?
-Aha. Jasne.- Mruknął Will.
-Widzę, że gorączko już ci przeszła, ale na wszelki wypadek jeszcze poleż w łóżku, dobrze?
-Dobrze.
-A właśnie, Robin ma zamiar coś ci powiedzieć. Coś bardzo ważnego. Więc my się zmywamy, zobaczymy się niedługo.
-Co? Nie, po…- Trzasnęli głośno drzwiami, zostawiając mnie sam na sam z Robinem.
Znowu pokryłam się rumieńcem, zresztą on także.
-Ch-chciałeś mi coś powiedzieć, prawda?
-T-Ta…

I może tutaj zakończę naszą historię. Opowiem wam tylko co się trochę później wydarzyło. Tak w wielkim skrócie.
Opowiedzieliśmy o swoich uczuciach, wszyscy traktowali nas jak parę, jakimś cudem wywęszyła mnie straż, zaprowadzili mnie do mojego narzeczonego, musiałam zranić moich przyjaciół i Robina, ale to tylko dla teatrzyku jaki odegraliśmy, Robin przyszedł po mnie, dzień przed ślubem, w nocy, i zabrał mnie stamtąd. Uciekliśmy stamtąd daleko. Tutaj gdzie akurat jesteśmy, nikt nie słyszał o Emilii Battenberg, Robinie i jego drużynie jak i nikt nie wiedział jak naprawdę wygląda Lord Richard.
Nie chciałam was za bardzo nudzić swoją opowieścią, którą mogłabym opowiadać przez bardzo długi czas. Razem z Robinem wróciliśmy tylko na chwilę do kraju, by wziąć ślub w tamtym kościele, kiedy już niemal o nas zapomniano.
Urodziłam Robinowi czwórkę dzieci od najstarszego – Christę, Artura, Davida i Sarah. Veronica również urodziła, wychodząc za Willa, dwójkę synów – Augusta i Alana.
Ale historia moja i Robina, jeszcze się nie skończyła.

-Jejusiu, znowu się zgubiłam.- Stałam pomiędzy dwoma wielkimi budynkami i zastanawiałam się czy mam iść w prawo czy w lewo. Niepotrzebnie chciałam iść na skróty, ze szkoły. Rodzice się o mnie martwią.- I co teraz? Może powinnam zawrócić?
Nie pamiętam którędy szłam.
Westchnęłam.
Potknęłam się o jakiś przymarznięty kamień i wylądowałam w zaspie śniegu.
-Ej! Wszystko w porządku?!- Podbiegł do mnie jakiś chłopak, pomagając mi wstań.
-Tak, dziękuję.
-Nie masz za co. Robię to co uważam za słuszne.
-Mimo wszystko jestem wdzięczna.
-Eh? Czy my… się kiedyś już spotkaliśmy?- Spojrzałam na chłopaka. Miał niebieskie oczy i brązowe włosy.
-Nie wiem. Ale chyba, musieliśmy.
Uśmiechnęliśmy się do siebie.

2 komentarze:

  1. To jest naprawdę fajny One Shot! Szkoda, że było tyle wzmianek o Bogu i nie doczekałam się złego zakończenia. To by było fajne gdyby im się nie udało uciec lub coś w tym stylu, a miłość dalej by była - tylko rozdzielona. Ach, moja faza na dramatyczne zakończenia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwierz planowałam nad takim zakończeniem, ale to byłaby dla mnie hańba - płakać nad właśnie pisanym opowiadaniem... XD Ale kto wie, może dodam jakieś złe zakończenie??? *myśli, myśli...*

      Usuń