wtorek, 6 września 2016

Watashinojinsei no (orokana) no ai - Rozdział 2

2. Błagam, tylko nie on\a!


Minęło gdzieś z dwa tygodnie od kiedy Nagai-kun przeniósł się do naszej szkoły. Zainteresowanie nowym, osiągnęło jeszcze większy wymiar, gdy w poniedziałek przywitał się ze mną, a ja mu odpowiedziałam.
Chociaż to wyglądało mniej więcej tak:
„Cześć, Haruka-chan!”
„Mhy. Nie mów tak do mnie.”
I tak oto Nagai-kun otrzymał zaproszenie do szkolnej elity. Ale pikanterii dla zwolenników plotek dodaje, że odpowiedział… negatywnie. I tak oto ma całe, wolne dnie na irytowanie mnie, co idzie mu doskonale.
-Dobra, a teraz gadaj.- Mei zaciągnęła mnie na dach i widać było, że jest wściekła.
-Niby co.- To nie było pytanie.
-Jakim cudem zdobyłaś takie dobre relacje z Senpaiem.- Błagam, tylko nie osobowość Yandere.
-Ten cały „Senpai”, jest naszym kolegą z klasy.
-Jak, się pytam!
Odeszłam spokojnie. Nie będę tracić energię i czas na głupie pytania.
-Lepiej uważaj. Bo wszystko obróci się przeciwko tobie.
-U mnie nie ma „wszystkiego”. Ja mam tylko „nic”.- Zeszłam po schodach.
-O! Haruka-chan, wszędzie cię szukam!
-Nie mów tak do mnie.- Ale on tylko chwycił mnie za rękę i ciągnął przez opustoszały korytarz.
-H-hej! Puść mnie!
-Chodź, zobaczysz co znalazłem!
Więc szłam za nim potulnie, gdy on trzymał mnie za rękę.


Zaprowadził mnie do starej części biblioteki. Deski tutaj skrzypiały, a gdzie, nie gdzie odpadał tynk ze ścian.
-Spójrz! To jest mój ojciec.- Pokazywał zdjęcie dwóch chłopaków gdzieś w naszym wieku.- A to jakiś jego przyjaciel, albo kolega. Szkoda, że się tego nie dowiem.
-To mój tata.- Powiedziałam. Dość często patrzyłam na zdjęcia rodziców, gdy byli w moim wieku.
-Ha! Podejrzewałem, że to może ktoś z twojej rodziny.- Uśmiechnął się szeroko.- Co tam u twojego taty?
-Jest… OK.- Nie będę mu przecież mówić, że mój tata i mama leżą gdzieś dwa metry pod ziemią na cmentarzu.- A u twoich rodziców?
-Dobrze się trzymają, staruszkowie.- Uśmiechnął się ciepło.- Haruka-chan, czemu nigdy nie widziałem jak się uśmiechasz?
-He?- Podniosłam głowę, zdziwiona.- Po co mam się uśmiechać?
-Jak to: po co? Uśmiechaj się, by się uśmiechać. Po prostu.
-N-nie chcę.- Odwróciłam wzrok. Nie powiem mu, że gdzieś od dziesięciu lat ani razu się nie uśmiechnęłam.
-Wiesz co…- Znowu na niego spojrzałam.- Mam wrażenie, że nie mówisz mi wszystkiego. Albo nawet kłamiesz.
-N-nie kłamię.- Spuściłam szybko wzrok na czubki swoich butów.- Zaraz będzie dzwonek. Chodźmy już.
Mruknął, co zrozumiałam jako odpowiedź twierdzącą.
©©©
Na lekcji myślałem tylko o tym, co mówiła Haruka-chan. Niemal na każdą odpowiedź dotyczącą rodziny i uczuć spuszczała głowę i chciała zmienić temat.
-Kłamstwo czy nie do końca prawda?- Mruknąłem pod nosem i spojrzałem na tablicę.
Ostatnia lekcja – matematyka. Kto w ogóle wymyślił, by najgorszy przedmiot ustawiać na końcu dnia? I jeszcze ta babka, to myślę, że z piekła żywcem wylazła.
-Yanagi, podaj mi wynik.- Powiedziała skrzeczącym głosem.
Czy to naprawdę tak trudno spamiętać kolejność znaków? Na – ga – i!
-Dwa tysiące dziewięćset dwadzieścia pięć.- Podałem wynik. Babka kiwnęła głową.
-Monotani!- Zaskrzeczała. Moja koleżanka podniosła wzrok znad rysunków w zeszycie.- Wiem, że artystom jest potrzebna tylko połowa mózgu, ta kreatywna, ale nie zaszkodzi jak poużywasz jeszcze tej drugiej!
Po klasie rozległ się chichot.
-Pani też mogłaby czasami poużywać tej drugiej części. O ile jeszcze tam jest.- O dziwo – słowa wyszły z moich ust. Ze złości zaczęły odstawać jej włosy z koka.
-Yanagi – do dyrektora! Natychmiast!
-On jest Nagai, tak na przyszłość.- Haruka-chan wstała z krzesła i sama zaczęła się pakować.- Jeżeli on idzie, to ja też.
W klasie zrobiło się cicho jak makiem zasiał, a kok był już zupełnie roztrzepany.
-Obydwoje! Wynocha! Na korytarz!
Wyszliśmy na korytarz. Haruka skierowała się w stronę gabinetu dyrektora.
-Mieliśmy wyjść tylko na korytarz.- Powiedziałem, siadając na ławce i robiąc miejsce dla Haruki.- Czemu to zrobiłaś?
-Co zrobiłam?
-Powiedziałaś, że jeżeli ja wychodzę to ty też. Dlaczego?
-Mogę zapytać się o to samo. Dlaczego stanąłeś w mojej obronie?
Roześmiałem się.
-Znowu to zrobiłaś. Jesteś mistrzynią jeżeli chodzi o odpowiadania pytaniem na pytanie.
-Chyba masz rację.- Spuściła wzrok. W tym momencie zadzwonił dzwonek.- Masz dzisiaj trochę wolnego czasu?
-Jasne.- Odpowiedziałem zdziwiony.- A po co?
-Pójdziesz gdzieś ze mną?
-OK.- Właśnie w tym momencie klasy się otworzyły i wszyscy wychodzili na korytarz.
©©©
Po dotarciu do domu przebrałam się z mundurku w spódnicę i bluzę.


Zapukałam do Nagai-kuna.
-Już jestem gotowy.- Powiedział wychodząc. Zauważył w moich rękach kwiaty.
-To niedaleko.- To była prawda. Cmentarz znajdował się zaledwie ulicę dalej.
-Na pewno powinienem z tobą tutaj przychodzić? Jeżeli chcesz odwiedzić dziadków…
-Nie. Nie odwiedzam dziadków.- Podeszłam do podwójnego grobu i klęknęłam by położyć kwiaty, a Nagai-kun stał za mną.- Tylko rodziców.
Nagai-kun szerzej otworzył oczy.
-C-co?
-Moi rodzice nie żyją od dziesięciu lat. Od tamtej pory, ani razu się nie uśmiechnęłam.- Spuściłam wzrok.- To przeze mnie. Gdybym tylko ich nie pośpieszała… gdybym tylko…
Nie mogłam dalej mówić. Rozpłakałam się. Płakałam jak dziecko.
Nagle poczułam jak ktoś mnie przytula. To był Nagai-kun.

-Płacz. Pamiętaj, że za każdym razem kiedy będziesz chciała płakać, możesz przyjść do mnie.
-D-dobrze, Nagai-kun.- Powiedziałam pociągając nosem i jeszcze bardziej się w niego wtulając. Czułam się przy nim dobrze. Bezpiecznie.
-Yuu. Po prostu Yuu.
-Dobrze, Yuu-kun.
Poczułam jak lekko się uśmiecha.

*Miłość na początku objawia się motylami w brzuchu, a potem przypomina nowotwór serca z przerzutami na wątrobę.*

Mieliśmy wracać do domu, gdy Yuu-kun zaproponował byśmy wyszli może do kawiarni.
Zgodziłam się. Gorąca czekolada powinna poprawić mi humor i pozbyć się tego rumieńca z twarzy.
Byłam zażenowana tym, że tak ławo się rozpłakałam. To było do mnie nie podobne.
A jeszcze dziwniejsze było, że nazywałam teraz Yuu po imieniu. Nie byłam do tego przyzwyczajona. Nikogo nie nazywałam po imieniu. Używanie zwrotu –kun, było już u mnie niesamowite, a co dopiero mówienie do kogoś po imieniu.
Usiedliśmy w stoliku i podeszła do nas nieco zarumieniona i podenerwowana kelnerka.
-Co podać?- Zwróciła się bardziej do Yuu-kuna niż do mnie.
-Co byś chciała, Haruka-chan? Ja stawiam.- Kelnerka odwróciła się do mnie niechętnie.
-Nie trzeba…- Byłam zmieszana. To powoli zaczynało przekształcać się w randkę. Ale… przecież można chodzić z przyjaciółmi na kawę.
-Mów co chcesz.
-Poproszę Cappuccino.
-A pan?- Ledwo coś nabazgrała, byle tylko spojrzeć znowu na Yuu-kuna.
-Poproszę to samo.- Uśmiechnął się, a kelnerka zarumieniła się jeszcze bardziej.
-O-o-oczywiście.
Kelnerka odeszła, a inne dziewczyny z pracy zaczęły się z niej śmiać. Czy ja usłyszałam słowo „jedynego”?
-Wiesz, naprawdę przepraszam. Nie wiedziałem.
-Skąd miałbyś wiedzieć? O tym wiem tylko ja, moja nieliczna rodzina i… ty.
-Ano chyba masz rację.- Uśmiechnął się nieśmiało.
-Wiesz co?- Powiedziałam do niego.- Chyba naprawdę jesteś moim przyjacielem.
Zrobiłam coś, o czym mi się nawet nie śniło.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od dziesięciu lat.


©©©
Nie wiedziałem, że można się tak uroczo uśmiechać. Odwzajemniłem uśmiech, po czym obydwoje się roześmialiśmy.
-Już myślałem, że nigdy się do mnie nie uśmiechniesz.- Powiedziałem.
-Czego się nie robi dla przyjaciół.- Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Podeszła do nas kelnerka z zamówieniem. Podziękowaliśmy i zaczęliśmy rozmawiać… właściwie o wszystkim i o niczym. Tematy były różne, różne tony rozmów…
Podniosłem do ust filiżankę, by po chwili zorientować się, że jest pusta.
-Brak Cappuccino do rozmowy jest jak sztylet w serce.
-Po skończeniu kawy, skończyły się tematy do rozmów.- Zaśmiała się. Również się zaśmiałem.
-Ja płacę.- Rzuciłem i nie słuchając jej protestów zapłaciłem za siebie i za nią. Wyszliśmy z kawiarni.
Żeby dotrzeć do naszej ulicy trzeba było przejść przez drogę. Znajdowałam się na pasach, a Yuu-kun był jeszcze na chodniku, gdy usłyszeliśmy głośne trąbienie i piski opon. Odwróciłam się w tamtą stronę, przystając na pasach.
Samochód z rozpędem jechał prosto we mnie.
Czas zwolnił, a ja tylko stałam. Nie zdążyłabym się wycofać.
Umrę? Tutaj i teraz?
Poczułam szybkie pociągnięcie do tyłu, a moja stopa była zaledwie pięć centymetrów od opony.
-Było blisko.- Usłyszałam głos za mną.
-Yuu-kun?


-Wszystko w porządku?- Czułam niemal jego oddech na moim uchu.
-T-tak. Chyba.- Fizycznie czułam się bardzo dobrze, ale natomiast psychika się wyłączyła.
Odetchnęłam głęboko.
-Czy tylko ja miałam wrażenie, że on jechał prosto we mnie?
-Jeżeli to było wrażenie, to widocznie mamy ten sam mózg. Chodźmy szybko.- Złapał mnie za ramię i szybko przeciągnął przez drogę. Skręciliśmy w jakąś boczną uliczkę.
-To w stronę mojego domu, ale będę się czuł pewniej jak przejdziesz przez płot (nasze domy sąsiadowały ze sobą „od tyłu”).

-Dobrze. Dziękuję ci.- Powiedziałam.
-Nie masz za co.
-Nie ma co – uratowałeś mi życie.- Prychnęłam.
-Jeżeli byłaby taka potrzeba, sam rzuciłbym się pod koła, żebyś ty żyła.
-Wypluj te słowa! Nie pozwoliłabym ci! Ani mi się waż!- Zaczęłam na niego krzyczeć. On tylko potarmosił mnie po głowie.
-No już, spokojnie. Nie rzuciłem się, wszyscy żyją.
„Ani mi się waż. Nie wolno ci.” Nie przetrwałabym tego. Można powiedzieć, że ludzie mają w sobie pojemnik. Pojemnik który zbiera w sobie tragedie. Jeżeli pojemnik będzie pełny, ludzie popełniają samobójstwo. Mój pojemnik jest gdzieś w połowie pełny. Yuu, pomógł mi go nieco opróżnić. Ale gdyby on umarł…
-Obiecujesz?
-Obiecuję, że zrobię to w ostateczności.

-Ja obiecuję to samo.

2 komentarze: